Moje zaległości w czytaniu różnych potencjalnie bardzo ciekawych artykułów (o książkach wolę nie myśleć) sięgają już, w niektórych przypadkach, roku. Część się pewnie zdezaktualizowała, inne zaginęły wśród setek zapamiętanych (przez komputer, nie przeze mnie) zakładek, inne – i te mają największe szanse na przeczytanie, jeśli oszczędzi je kolejny zawał przeglądarki – kryją się gdzieś wśród wiecznie otwartych kart i okien. I właśnie wśród tych ostatnich odnalazłem niedawno bardzo ciekawy artykuł Jamiego Goode’a o genetycznych podstawach olbrzymich różnic w tym jak postrzegamy wino, w szczególności jeśli chodzi o smak gorzki i odczuwanie cierpkości tanin. Przy okazji przypomniałem też sobie, że w kolejce książek do „pilnego” przeczytania mam też „I taste red” tego samego autora…
A skoro już o percepcji mowa, coś już nie sprzed roku, a sprzed miesiąca. Andrew Jefford opisuje co się stało, gdy swym langwedockim przyjaciołom podał świetnego, dojrzałego mozelskiego rieslinga, który jednak znajdował się poza sferą tych wrażeń, do których byli przyzwyczajeni i w ramach których czuli się bezpiecznie. Dobrze znam to uczucie, sam często tego doświadczam próbując różnym lubiącym przecież dobre wina ludziom nalać do kieliszków świetne moim zdaniem sherry… No cóż, pozostaje wytrwałość.
Na koniec coś z ostatniej chwili. Co rano (a właściwie co noc, bo zwykle wpada mi do skrzynki gdy jeszcze nie śpię) dostaję od wujka Google wybór tekstów po angielsku, w których pojawiło się słowo „wine”. W ostatniej przesyłce znalazłem wiadomość o nowatorskim podejściu do starego problemu łączenia wina i sera…
Skomentuj