Większość tekstów w tym blogu powstała wieczorem lub w nocy. a napisanie czegoś sensownego o tej porze wymaga przytomności umysłu i pewnej minimalnej ilości energii, bez której o tej porze trudno cokolwiek zrobića. Z tym od dawna mam problemy. Powód jest prosty: po latach dość nieumiarkowanej konsumpcji, której sprzyjał też zawód dziennikarza winiarskiego (chciałem napisać „którą wymuszał”, ale to byłby zbyt prosty wykręt, nikt mnie nie karmił siłą jak gęś na foie gras, jadłem – i piłem – bo to lubiłem i dalej lubię) ważyłem już tyle, że moje kolana przestały to wytrzymywać, a i ja nie mogłem już wytrzymać widoku w lustrze. Musiałem schudnąć. Na szczęście kolana, choć niezdolne do biegu, wsparte zastrzykami z kwasu hialuronowego wciąż dawały sobie radę z marszem, zacząłem więc chodzić. Rok temu przejście zalecanych przez niektóre źródła 10 tysięcy kroków dziennie skutkowało u mnie mocnym, nie dającym spać bólem kolan w nocy. Tydzień temu, mając wolny dzień w Lizbonie, pobiłem mój osobisty rekord – ponad 52 tysiące kroków, 39 kilometrów, w dodatku na niełatwym, mocno pagórkowatym terenie, częściowo ze sporym obciążeniem, bo przy okazji załatwiłem spore zakupy wina, a następnego dnia obudziłem się nie czując kolan, a raczej nie czując nic w kolanach, bez choćby śladu tradycyjnego kiedyś bólu (który jednak jak zwykle pojawił się, gdy spróbowałem usiąść na krześle).
No więc chodzę, wychodziłem już tyle, że ważę dziś 15 kg mniej niż w szczycie, czuję się coraz lepiej, do tego różne wyniki badań mam lepsze niż w ciągu ostatnich 20 lat, problem w tym, że gdy wieczorem siadam przy komputerze, nie mam już zwykle siły, by cokolwiek sensownego napisać. To jedna z głównych przyczyn mojego zamilknięcia na kilka miesięcy: zamiast siedzieć przy komputerze, wolałem zapaść się z książką w fotelu, czytać, sączyć dobrą herbatę i odpoczywać.
Moje chodzenie spowodowało też zmianę w strukturze moich zakupów. Rzadko bywam w supermarketach, większość produktów kupuję na targu (jedno wyjście to 7-8 tys. kroków) i w okolicznych sklepikach (do najbliższego sensownego mam ponad 2 tys. kroków). Ostatnio jednak zaszedłem do TESCO (blisko 3 tys. kroków) i w dziale z alkoholem znalazłem wino, które oczywiście musiałem kupić:
Jedna z najbardziej znanych marek z Porto, należąca do rodziny Symingtonów, tu w wersji late bottled vintage, ze świetnego rocznika, za jedyne 49,99 zł, co jest ceną zbliżoną do najlepszych cen za to wino w Portugalii. Dow’s LBV 2011 to bardzo dobre wino, nie przesadnie słodkie, przy całym dość intensywnym owocu w aromatach ma coś delikatnie zielonego, odświeżającego, pije się je świetnie (i niebezpiecznie łatwo!). Nie jest to może szczyt hedonistycznej ekspresji porto, ale jego bardziej stonowana, elegancka i – co podkreślę raz jeszcze – bardzo pijalna odsłona. Szybko wróciłem po kilka następnych butelek, przy okazji dokonałem jeszcze jednego kontrolnego zakupu (pewnie można się domyślić co kupiłem, patrząc uważnie na zdjęcie 😉 – o wynikach kontroli wkrótce napiszę). Nie wykupiłem wszystkiego, więc jeśli lubicie porto, to pędźcie (na przykład na piechotę!) do Waszych TESCO, naprawdę warto.
Podczas wspomnianego wcześniej pobytu w Lizbonie miałem tez okazję spróbowania wielu innych win, w tym innych świetnych porto – do Dow’s LBV 2011 też tam powróciłem, w Polsce mamy dokładnie to samo wino – niebawem o tym wszystkim napiszę. Na razie pójdę spać, jutro ma być lepsza pogoda, w planach mam co najmniej 20 tys. kroków!
PS. Kroków oczywiście nie liczę sam, pomaga mi w tym aplikacja w telefonie. ostatnio używam aplikacji Pacer i bardzo ją sobie chwalę – poprzednio używana aplikacja, świetnie działająca na moim poprzednim telefonie, zupełnie się nie sprawdziła na nowym aparacie.
PPS. Spojrzawszy już rano na ten wpis uświadomiłem sobie, że tkwiąca u jego podstaw teza o związku między długim chodzeniem, a niewielką aktywnością pisarską, znalazła kolejne potwierdzenie. Ten pierwszy od dawna post napisałem pod koniec dnia, w którym z powodów logistycznych (nie będę pieszo targał dużych zakupów, w tym 16 butelek wina) i pogodowych (zdarza mi się chodzić podczas deszczu, ale bez przesady) Pacer wyliczył mi jeden z najgorszych wyników w swojej karierze: 3161.
Kategorie:porto, Supermarket, Wina wzmacniane, Wino
To w jakimś „dużym” Tesco, tak?
Tak, Aleje Jerozolimskie przed wjazdem do Pruszkowa (zresztą nominalnie to chyba już Pruszków).
Do dużego Tesco mam tak daleko, że musiałbym mieć Twoją kondycję… 🙂