Problemem coraz częściej dyskutowanym w winiarskich blogach i w felietonach jest problem wagi, wielkiej wagi … butelek. Niektórymi z używanych dziś flaszek można by pewnie ładować bazooki i inne panzerfausty, sprawdziłyby się też, po ich uprzednim opróżnieniu rzecz jasna, w roli granatów obronnych. Od blisko roku ważę trafiające do mojego domu rekordzistki, stan tabel na dziś: pierwsze miejsce – 1400 g (a więc blisko dwa razy więcej, niż ważyło wino wcześniej tam zawarte – to nie była butelka magnum!). Jancis Robinson pisała o tym problemie już trzy lata temu, później, w płatnej części portalu, wracała do tematu jeszcze kilka razy. Nasze codzienne niedogodności (zwichnięcie ręki w łokciu przy nalewaniu, nieuchronny nadbagaż w samolocie) nie są przy tym tak istotne, jak koszt bezsensownego wożenia milionów ton szkła wokół globu.
Nie będę wnikał tu w powody stosowania przez producentów takich butelek, szkoda na to czasu. Dziś chcę napisać tylko o rekordach z drugiej strony skali. Najlżejsze ważone przeze mnie butelki osiągają wynik w granicach 400 g, a w dzisiejszym internetowym wydaniu brytyjskiego Decantera znalazłem informację o kończących się pracach nad szklaną, zakręcaną butelką do wina ważącą jedynie 300g. Tak trzymać!
PS. Inną stosowaną już metodą obniżenia wagi opakowania jest sprzedaż wina w butelkach z tworzywa sztucznego. Wbrew pozorom, wpływ na środowisko produkcji, transportu i utylizacji takiego opakowania może być istotnie niższy niż w przypadku ciężkiej butelki szklanej, pisaliśmy już zresztą o tym w Magazynie. Trudno też znaleźć racjonalny powód, dla którego tanie wina codzienne nie mogłyby być na szerszą skalę sprzedawane w opakowaniach kartonowych, jak mleko.
Kategorie:Wiadomości
Skomentuj